Trochę się tu oczywiście natrząsam, bo – po pierwsze – prawo niby nie działa wstecz i (niewidzialna?) ręka cenzury nie powinna dosięgać tużpowojennego utworu Nałkowskiej (choć całkiem widzialna już ręka dekomunizacji dosięga ostatnio wielu wybitnych postaci świata literatury, całkowicie ewaporując je z przestrzeni publicznej – np. w Bydgoszczy Leona Kruczkowskiego zastąpi już wkrótce w roli patrona szwederowskiej ulicy Zbigniew Herbert. Otwartym wciąż jednak pozostaje pytanie, co zrobić z całym, niemałym, nakładem monografii bibliograficznej autora Niemców pióra Jadwigi Kaczyńskiej?!). A po drugie, rzekomo: „Nie popełnia przestępstwa sprawca czynu zabronionego określonego w ust. 1 i 2, jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej lub naukowej”. Sprawa może mieć jednak charakter rozwojowy i wcale nie tak trudno będzie dziś być prorokiem we własnym kraju – wystarczy tylko przyjąć, że „wszystko się może zdarzyć”, jak krakała już w latach 90. Anita Lipnicka. A teraz powiem Wam, jak będzie na pewno, skoro temat jasnowidzenia został tu już dwukrotnie (Heine, Lipnicka!) poruszony.
Ręka cenzury nie pozostawia dziś czarnych śladów w maszynopisach; jest niewidzialna i działa w sposób niezauważalny, a imię tej cenzury: ekonomiczna. Polskie oficyny wydawnicze, wbrew wyobrażeniom ludzi niewtajemniczonych w procesy publikacji, środków na swą działalność nie czerpią z kosmosu – czerpią je częściowo z MKiDN. To natomiast rozdaje je według całkiem nowego klucza: kultura ma być dziś narodowo-katolicka i hołdować tzw. tradycyjnym wartościom, a co nie mieści się w tym schemacie, choćby nie wiadomo jak było merytoryczne/wysokoartystyczne, dofinansowania nie otrzyma – wystarczy przyjrzeć się wynikom konkursów grantowych na stronie WWW MKiDN. Nie penalizacja książkowych „polskich obozów śmierci” będzie tu więc realnym straszakiem, a zagrożenie natury finansowej. Ta „dobra zmiana” polskiego rynku wydawniczego będzie więc postępować całkowicie niezauważenie (bo kto prócz samych zainteresowanych, tj. wydawców i autorów, i może kilku jeszcze dziennikarzy od kultury, odwiedza zakładkę „Promocja czytelnictwa” na mkidn.gov.pl?), acz stopniowo i nieubłaganie. I nim zdążycie się spostrzec, za jakiś czas na sklepowych półkach znajdziecie całkiem inną niż dziś literaturę: coś zniknie z nich całkowicie lub stanowić będzie kłopotliwą nawet dla samego księgarza mniejszość (dajmy na to, książki o szmalcownictwie), a co innego stać będzie na stojaku z bestsellerami (ot, choćby tacy „żołnierze wyklęci”). Lecz o walory artystyczne tej pisaniny nie ma co w ogóle zapytywać – historia kultury pokazuje wszak dobitnie, ile warta jest sztuka na usługach władzy.