W kasie kina Orzeł dzwoni telefon, a w słuchawce odzywa się głos statecznej (poznać po tembrze) damy:
– Dzień dobry – mówi ten głos na powitanie. – Dzień dobry, ja dzwonię w sprawie wyjątkowego seansu wyjątkowego obrazu, który ma się odbyć u państwa w kinie. Czy istnieje możliwość rezerwacji biletów na Zerwany kłos?
– Dzień dobry – na powitanie odpowiada aksamitnym głosem odpowiedzialny za rezerwacje młodzieniec. – Chociaż właściwie niezbyt dobry, szczególnie dla szanownej pani, bo, niestety, nie ma takiej możliwości. Seans jest wy-prze-da-ny.
– Ach, szkoda, no, jaka szkoda – konstatuje dama. – Kto to wymyślił? – pyta, jakby nie zauważała zawartej w tym zapytaniu sprzeczności – kto to wymyślił, żeby takie wyjątkowe wydarzenie odbywało się tylko raz?
– Ale pocieszę panią – młodzieniec odpowiedzialny za rezerwacje próbuje wybrnąć z pułapki, nie zdradzając personaliów tej nieszczęsnej osoby odpowiedzialnej za ten nieszczęsny pomysł – bo ten film u nas tylko na jednym pokazie wyświetlany trafi wkrótce również do sieci kin, więc nie ma obaw, na pewno uda się go pani obejrzeć.
– Wiem o tym, proszę pana – odpowiada lodowato stateczna dama – wiem o tym dobrze, ale ja bym jednak chciała ten film obejrzeć w POLSKIM kinie!
Osłupienie, dezorientacja, wstrząs? A skąd. Ze wszystkich nieskończoności to ta nieskończoność czasów, które tego typu postawy odesłały w niebyt, okazała się najbardziej krucha. Ostatnia popularność tego rodzaju przeświadczeń odbiera stanowisku owej statecznej damy walor oryginalności (czyżby jedyny z walorów? tak ośmielam się sądzić).
Tak, tak, coraz rzadziej budzi zdumienie ten śmiały pogląd, wedle którego dla polskiego podniebienia najlepsze są płody polskiej ziemi, dla polskiej skóry najlepsze są okrycia z polskich tkanin, dla polskich zaś płuc najlepsze jest powietrze polskich miast. Czujecie w tym Państwo rewolucyjny żar, przewrotną zasadniczość i obsesyjną wojowniczość? Cokolwiek czujecie, musi być to woń wyrazista i ostra.
Ale, ale, mam dla Pani, stateczna damo, wiadomość raczej przykrą. Polskość kina Orzeł zdaje mi się co nieco podejrzana. Owszem, powstało już w polskiej Bydgoszczy, ale zanim je ochrzczono tym arcypolskim mianem, nosiło nazwę Oko, później – kosmopolityczne imię Kapitol (a także, co za pech, Capitol, kiedy to wyświetlano tam wyłącznie filmy okupanta). Na dodatek tę arcypolską nazwę nadano kinu już po upaństwowieniu w czasach obcego protektoratu. Ale i dzisiaj, zdradzę Pani w tajemnicy, mało jest polskie. Cały obiekt przebudowano za pieniądze z Unii Europejskiej i samo to już powinno popsuć Pani humor. Na dodatek ekran mamy z Czech i prawdziwi Czesi przyjeżdżają go tutaj serwisować (nie, nie są to Madziarzy, są to na pewno Czesi – pech goni pech, no). Nagłośnienie mamy z Niemiec. A projektor… Może lepiej, żeby Pani nie wiedziała, skąd jest projektor.
Co do pracowników instytucji, która kino prowadzi – tłumię teraz głos aż do szeptu – też mam podejrzenia. Różne. Weźmy – Prus: czy to jest polskie nazwisko? Na dodatek pochodzi z Wrześni i mało jest prawdopodobne, żeby brał udział w strajkach wrzesińskich dzieci. Czyli raczej wiadomo. Nikt nie jest pewny, wie Pani, nawet ja sam siebie nie jestem pewny, właściwie – ja siebie nie jestem pewny w sposób szczególny. Odkąd przeczytałem pewien wiersz (zaczynający się od słów: „W pół jest Żydem, w pół Polakiem”), poczułem, że to może być o mnie, a poczucie było silne i się nadal utrzymuje (tym bardziej że wierszyk kończy się frazą: „Lecz za to całym łajdakiem”, co mnie utwierdza w tym przeczuciu). Autora nie wymienię, bo też podobno nie całkiem Polak. A nie chcę Pani przydawać powodów do smutku. Dość, że po obcych kinach się będzie Pani musiała wałęsać. Za przeproszeniem.