Biorę Zoszczenkę, bo – po pierwsze: miłe ma imię; po drugie: zawadiacko to zmyślny pisarz; po trzecie: nie mam czasu i siły na eksperymenty, potrzeba mi pisarza pewnego, a Zoszczenko to sprawdzony towarzysz. Biorę Niebieską księgę w przekładzie Jerzego Pańskiego, bo mimo że półki dźwigają dzielnie dwa tomy nazwane bezpretensjonalnie Izbrannoje, to przesada w poszukiwaniu komizmu nie jest wskazana. A i nazwisko tłumacza w tym kontekście samo jest zupełnie dobrym żartem.
Szybko do mnie dociera, że było może lepiej zostać przy prasie, radiu, internecie, a nawet rzucić się na telewizję, bo jednak Zoszczenko zasmuca mnie tym swoim humorem, jego brawurowo bezczasową aktualnością. Żarty żartami, ale jednak drugi fragment, na który trafiam, idzie tak: „A działo się, jak powiadają, to, że wszystko, co nikczemne i podłe, ukrywało się do tego czasu pod maską przewrotności i bojaźni bożej, którą wszystkie te zuchy przy pierwszej okazji natychmiast zrzuciły. Oto jak niebezpieczni są łajdacy ze swoją przewrotnością. Przez dwadzieścia pięć lat się maskowali!”.
Nie jest w porządku, żeby człowiek musiał szukać ukojenia po lekturze miniatur satyrycznych, Michaile Michajłowiczu, nie jest to w porządku. Owszem, pisarz dobry, jasne, Rosjanin, ale jednak to nie Dostojewski przecież. Szczęśliwie, nie wszystko u niego jest tak przeraźliwe i wystarczy jeszcze Księgę powertować, żeby ukojenie odnaleźć. Czai się ono w prózce zatytułowanej Cierpienia młodego Wertera (i tytuł jakby skądś znany chyba), uroczy to kawałek. Trochę uroku wszystkim się nam należy. O czym to? Ano, nasz bohater-narrator wybrawszy się na przejażdżkę rowerową („w celu uspokojenia nerwów i zachowania równowagi duchowej”!), podczas której nie może się opędzić od wizji świetlanej przyszłości. Pechowo skręca jednak w boczną uliczkę. Pechowo, bo alejka ta okazała się zamknięta dla ruchu rowerowego, więc gonią go – niczego nieświadomego – stróże i przypadkowi przechodnie, i ręce wykręcają, grożą pobiciem, chociaż nie ucieka i mandat chce uczciwie płacić. I ostatecznie płaci. Przykrości przykrościami, ale nasz cyklista nie traci humoru i – co najważniejsze – optymizmu. Idzie nowe, lepsze idzie. Jadąc, sobie to nowe i lepsze wyobraża:
„Skręcam w nieszczęsną alejkę. Rozlega się czyjś śmiech. I widzę: idzie stróż w miękkim kapeluszu. W ręku trzyma kwiatek – niezapominajkę albo jakiś tam tulipan jesienny. Obraca w ręku kwiatek i mówi śmiejąc się:
– Kochanku, i gdzieżeś ty zajechał? Sfrajerowałeś się i skręcasz nie tam, gdzie trzeba. Ależ z ciebie gapa, kochasiu. No, zawracaj z powrotem, bo za karę nie dostaniesz kwiatka.
I śmiejąc się łagodnie podaje mi niezapominajkę. I zanim się rozstaniemy, długo patrzymy na siebie z lubością. Ta sielska scenka koi mój ból. Jadę rześko na rowerze. (…) Serce moje znów wypełnia radość i umiłowanie bliźnich. Znowu chce mi się powiedzieć im coś przyjemnego albo zawołać: »Towarzysze, budujemy nowe życie, zwyciężyliśmy, pokonaliśmy olbrzymie trudności – może byśmy tak zaczęli szanować się nawzajem?«”.
Ten to ale był satyryk, prawda?
Ale to wszystko zaczęło się od tego, że przeszukiwałem społecznościowy profil wojewody kujawsko-pomorskiego, chcąc dotrzeć do jakichś informacji dotyczących spotkania poświęconego omówieniu projektu Narodowego Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, które odbyło się 16 grudnia, w piątek, w samo południe. Ale między relacjami z opłatków, otwarć dróg, wielu relacji z jubileuszu Radia Maryja i ciągnącymi się obchodami rocznicy powołania na stanowisko niczego nie znalazłem. Rozśmieszyło mnie to wszystko, ale nie dość. Postanowiłem więc szukać dalej. I tak się to wszystko właśnie zaczęło.