Gisela mówi, że tamci kierują się w stronę studni. Pewnie zatrzymają się tam na dłużej. Prosi siostrę o powiadomienie rodziców. Herta jednak wie, co należy zrobić. Nie można tracić czasu. Prosi młodszą siostrę o ostrożność i „czujną” obserwację i rusza w stronę posterunku żandarmerii. Nie ma daleko, jakieś dwa kilometry. Gisela powtarza sobie w duchu jej słowa: „To na pewno zbiegowie, trzeba coś z nimi zrobić”. Bacznie obserwuje tamtych. Jest bardzo zdziwiona, gdy już po czterdziestu minutach przyjeżdża furmanka ze znanymi jej twarzami miejscowych żandarmów. Tak szybko? Herta wskazuje kierunek. Pojawiają się znane komunikaty ostrzegawcze; przecież tamci mogą być uzbrojeni. Żandarmi urządzają polowanie. Mija kolejne 20 minut. Tamci nie mieli szans, byli bezbronni. Po chwili dwóch młodych, straszliwie chudych mężczyzn ubranych w pasiaki prowadzonych jest pod karabinami przez zadowolonych funkcjonariuszy. Coraz częściej słychać tajemnicze, nieznane wcześniej dziewczynom słowo: „Stutthof”. „Tamci dwaj to przestępcy – poucza dziewczyny żandarm. – Uciekli z obozu. Dzięki wam, wszystkim mieszkańcom będzie się żyło bezpieczniej”. Później do Szubina przyjeżdża dwóch gestapowców. Obersturmbannführer SS Mark i Standartenführer SS Hans. Odwiedzają gospodarstwo rodziny Schmidtów. Gestapowcy nie szczędzą pochwał pod adresem bohaterskich sióstr. Przystojniejszy z nich, Mark, stwierdza: „Wszyscy jesteśmy żołnierzami”, a młodszy rangą Hans na ręce głowy rodziny przekazuje banknot z podobizną Adolfa Hitlera. Tatuś wręcza go starszej córce. Jest dumny ze swoich dzieci: „Me serce rozpiera duma. Jutro pójdziecie sobie na lody”.
Ten dzień był pełen wrażeń. Dziewczyny długo nie mogą spać. W kuchni tato wciąż słucha komunikatów wojennych i pieśni patriotycznych. Jutro będą urodziny Adolfa Hitlera. Siostry wyrywają sobie banknot. „Starczyłoby na sukienkę dla mnie” – mówi Herta. „Wiesz, że mi przydałyby się nowe buciki” – przekomarza się z nią Gisela. Obydwie myślą: „Jaki ten Mark jest przystojny”. Zaczynają się nawet o niego kłócić. Jutro będzie okazja go zobaczyć. Podniecenie wzrasta, spać wciąż się nie chce.
Od rana w miasteczku trwa zamieszanie. Chłopcy z SA zawsze robią dużo hałasu. Dygnitarze z NSDAP wygłaszają propagandowe mowy, zagrzewając do walki do końca. Oklaski. Hitler ma wunderwaffe. Piękne słowo, słowo wytrych. Nikt nie wie, o co chodzi, ale wiadomo, że Niemcy i tak muszą wygrać. Wyjątkowo aktywne tego dnia jest też gestapo. Na głównym placu ustawiono szubienicę. Miejscowi Polacy i różnej maści robotnicy przymusowi zostają tam spędzeni. Mark wygłasza krótkie przemówienie. „Dobry obywatel to czujny obywatel”. Los polskich więźniów obozu koncentracyjnego Stutthof właśnie się dopełnia. Standartenführer SS Hans ma ładne, białe rękawiczki. Żeby sobie rąk nie ubrudzić, te karki takie brudne, a w dodatku sama skóra i kości. Rach-ciach i po robocie!
Dwie godziny później siostry wracały z lodziarni, z lodziarni nur für Deutsche. Zwłoki zamordowanych zostały wystawione na widok publiczny. Z odpowiednią adnotacją: ku przestrodze. Na ich szyjach tradycyjne bruzdy wisielcze. Ale co tam, lody i tak smakują przednio. Herta daje się w końcu przekonać i postanawia za resztę kasy kupić siostrze buciki. Zadowolona Gisela spojrzała w niebo. „Zobacz – odrzekła – dzisiaj ja je wypatrzyłam. To chyba lecą żurawie”.