Rocznica ta sprowokowała mnie do pewnych przemyśleń o tym najbardziej znanym symbolu Zagłady. Pamiętam, że na lekcji historii w komunistycznej jeszcze szkole otrzymałem zupełnie nieprawdziwe dane, które teraz pragnę skorygować. Otóż wmawiano nam, uczniom, że w Auschwitz-Birkenau hitlerowcy wymordowali około 5 milionów osób, w tym głównie Żydów i niewielu mniej Polaków. To nieprawda. Łącznie zamordowanych zostało około 1,1 miliona osób, w tym prawie 90 procent stanowili Żydzi. Ludność żydowską zwożono do obozu z całej Europy, z czego największą diasporę stanowili Żydzi pochodzący z Węgier, prawie 400 tysięcy osób. Gdy uświadomimy sobie, że zbrodnia na Żydach węgierskich została wykonana w przeciągu kilku miesięcy 1944 roku, włos jeży się na głowie...
W literaturze świetnie ten temat zagospodarował Imre Kertész. Jego Los utracony, a właściwie cała trylogia Fiasko i Kadysz za nienarodzone dziecko dotyczą tego właśnie wydarzenia. Kiedyś wczytywałem się w Kertésza i z tego, co pamiętam, w jednym z wywiadów autor Likwidacji przyznał, że był pod dużym wrażeniem opowiadań oświęcimskich Tadeusza Borowskiego. Może gdyby nasz literat nie targnął się na życie, a dalej drążył temat Holocaustu, on również otrzymałby literacką Nagrodę Nobla, zwłaszcza że był trochę starszy od Kertésza i dużo szybciej i bardzo dojrzale opisał straszne obozowe życie.
Kilkukrotnie pisałem już o symbolicznym grobie z cmentarza przy ulicy Kcyńskiej w Bydgoszczy, w którym w latach 50. zeszłego stulecia złożono szczątki węgierskich Żydówek. Gehenna Żydówek i Kertésza do pewnego momentu była taka sama. Wiosną 1944 roku zostali aresztowani przez węgierską policję wspieraną przez Niemców i zapakowani do bydlęcych wagonów. Pociąg z Budapesztu do Auschwitz jechał przez Tarnów i Kraków-Płaszów. W Auschwitz następowała „selekcja”. Większość Żydów natychmiast z obozowej rampy trafiło do komór gazowych, reszta, która wedle „fachowców” spod znaku doktora Mengelego (sam Mengele ponoć również brał w tym udział) „nadawała się jeszcze do eksploatacji”, umieszczana była w obozie, a potem przewożona do innych obozów, zgodnie z zapotrzebowaniem SS. W Auschwitz-Birkenau rozchodzą się drogi Imre Kertésza i pochowanych później w Bydgoszczy Żydówek. Kobiety pojadą na północ do Stutthofu, a autor Losu utraconego do Buchenwaldu.
Czytałem kiedyś relację pani, która przetrwała obozową gehennę i która znalazła się w transporcie skierowanym z Auschwitz w stronę Stutthofu. W jej wspomnieniu jest wzmianka, a właściwie doznanie zmysłowe z centralnej Polski, gdy do wypchanego ludźmi bydlęcego wagonu dotarł wspaniały intensywny zapach kwitnących jabłoni. Wszakże pociąg musiał przejeżdżać przez sadownicze połacie położone gdzieś pomiędzy Warszawą a Łodzią, a u celu podróży, czyli w samym Stutthofie, kobieta poczuła orzeźwiający wiatr, który wiał od morza. Ta bryza była czymś zupełnie nieznanym dla kobiet, które większość swego życia spędziły na Nizinie Panońskiej.
Muzeum w Stutthofie od wielu lat prężnie dokumentuje ludzkie tragedie i hitlerowskie barbarzyństwo, stąd też wiem, że stamtąd węgierskie Żydówki skierowano do podobozów Stutthofu zlokalizowanych pod Chełmżą i Brodnicą, gdzie miały kopać fortyfikacje obronne. To, co się działo od sierpnia 1944 do stycznia 1945 roku w tamtych podobozach, zasługuje na osobny artykuł, powiem jedynie, że większość Żydówek zostało w obcej im ziemi na zawsze, a szczątki zamordowanych z m. Małki pod Brodnicą trafiły na bydgoski cmentarz.