Z entuzjazmem zaprosiłem też Pchełki do udziału w cyklu Instytut Muzyki Miejskiej. Dlaczego z entuzjazmem? Do dziś są to te same powody i ten sam entuzjazm. Pchełki potrafią w szczery, naturalny i bezpretensjonalny sposób połączyć, zdawałoby się, dwa odległe światy. Świat elektroniki i folkloru. Nie jest to ewenement, były i są podejmowane takie próby w naszym kraju (choćby Village Kolektiv czy Gooral), ale Pchełki, zrobiły to, według mnie, najlepiej. Oni tego sobie nie wymyślili, oni tak poczuli.
Mam niestety wrażenie trochę „przenoszonego” debiutu. Stare wersje kawałków bardziej mi odpowiadały, nie były dopieszczone z taką precyzją. Chwilami ornamentyka, elektroniczny barok czy elektroniczna dygresja poszły za daleko, ale to są w zasadzie szczegóły.
O uniwersalności zjawiska o nazwie Pchełki może świadczyć też fakt, że nie wchłonęło ich etno-folkowe getto. Nie należą do tej sceny, ale są przez nich zapraszani i lubiani. Natomiast zapraszani są też na „normalne” festiwale typu Open’er czy OFF Festival.
Moje ulubione piosenki z tej płyty? Wianki, a zwłaszcza Uciekaj, a z żalem przyjąłem brak Jagusieńki pod wisienką. A co z nowszych utworów? Piękny, z początku ambientowy Fado (klub o takiej nazwie Pchełki prowadzą w Aleksandrowie), który przeradza się później w jazzowo rozbujaną historię niczym muzyka Badalamentiego w Lost Highway Lyncha. No i chyba jeszcze Wołaj.
Jak wynika z powyższego, lubię muzykę Pchełek, podczas koncertu promocyjnego na grzbiecie pojawił się dreszcz emocji, więc wszystko jest tak, jak być powinno. Pchełki pod choinkę? Jak najbardziej.