Dopiero w tym miejscu dwie różne historie stają się przejrzyste i zahaczają o wyraźny wspólny punkt.
Pierwsza to historia wizjonera Waldka (Waldemar Chachólski) oraz technika o imieniu Danny (Danny Kearns). Waldek od początku spektaklu sprawia wrażenie, jakby zamierzał występować sam – przechadza się po zupełnie pustej scenie, rozbiera i gimnastykuje, opowiadając przy tym o sondzie kosmicznej wysłanej w przestworza, by pochwalić się istotom pozaziemskim dorobkiem ludzkości. W przemyślanym monologu Waldek przyznaje się publiczności do tego, że jest humanistą – człowiekiem należącym do ginącego i bezradnego gatunku. Podkreśla, że tym, kim jest, stał się z wyboru i że się tego wstydzi. Przeplatając wypowiedź popularnymi żartami o humanistach, wykłada swoje doktryny. Waldek cały czas poszukuje tajemnicy, gdyż - jak twierdzi - nie ma nic gorszego, niż jej brak. Filozoficzne uniesienie Waldka przerywa pojawienie się Danny’ego – postaci, która bez przerwy się uśmiecha. Razem postanawiają opuścić Ziemię - miejsce, w którym niczego już nie warto odkrywać. Rozpoczynają przygotowania do budowy statku kosmicznego, wyznaczanie pasu startowego i ćwiczenia. A Danny cały czas się cieszy.
I tu zaczyna się kolejna historia.
Dwoje ludzi, kobieta (Magda Czarny) i mężczyzna (Michał Lorent). Stwarzają pozory pary wędrownych dzikusów – zaraz po wejściu na scenę szukają schronienia, polują na chleb, malują znaki na skórze i panicznie boją się obcych na swoim terenie. Potrafią jednak rozłożyć namiot, a jak się później okazuje, operują terminologią z zakresu fizyki i geologii. Są prymitywni, ale mądrzy – czy to oznacza, że wiedza nas nie uczłowiecza?
Rozbijają obóz i postanawiają „popatrzeć na gwiazdy” – w rzeczywistości oboje biegają w tę i we w tę, podobnie jak przedtem Waldek i Danny. Trudno było nie zwrócić uwagi na niebywałe możliwości fizyczne całej czwórki aktorów. Elementy gimnastyczne i akrobatyczne, a także cielesny charakter postaci wyraźnie nawiązywały do bogactwa ruchowego zaczerpniętego z metod Jerzego Grotowskiego. Nic dziwnego, wszak Piotr Borowski przez lata związany był z Ośrodkiem Jerzego Grotowskiego w Pontederze. Wykształceni mieszkańcy lasu w pewnym momencie wpadają na pomysł, na który każdy prędzej lub później wpada - aby przed śmiercią coś po sobie pozostawić. Tworzą rysunek, przedstawiający kobietę i mężczyznę z uniesioną ręką – ten sam, który znajdował się na pokładzie wcześniej wspomnianej przez Waldka sondy. W międzyczasie statek kosmiczny ulega awarii. Danny oraz Waldek na jakiś czas przerywają lot. Spotykają koczującą w lesie parę . Waldek przykłada swoją dłoń do dłoni mężczyzny na rysunku. Są identyczne. Zainteresowani rysunkiem, technik i humanista zabierają parę ze sobą. Danny dalej się cieszy.
Wchodzą na statek kosmiczny i opuszczają ziemię. Następuje załamanie. Waldka ogarnia melancholia. Młoda para chce wrócić, ale Waldek stanowczo odmawia – nie chce powrotu na Ziemię, bo tam „nic nie ma dla niego tajemnicy”. W swojej pogoni za tajemnicą i niemożliwą do spełnienia ideą bardzo przypomina bohaterów dramatów Witkacego – o niezrealizowanych ambicjach, poszukujących wielkości. Mówi, że Ziemi już nie ma. Wtedy powoli dociera do nas, że zarówno wielkie wizje Waldka, jak i wiedza oraz doświadczenie pary z lasu, poza naszą skromną planetą są nic niewarte. Na szczęście jest jeszcze optymizm Danny’ego, który bez przerwy wyznaje swoją akceptację wobec wszystkiego, co się dzieje, słowami: I accept it. Do you accept it?
W pewnym momencie jednak Danny nieruchomieje. Przestaje się cieszyć. Oznajmia, że to dla niego koniec wyprawy – dziękuje za „używanie jego życia” i mówi, że musi odejść. I znów poczucie, że to jest mało ludzkie, że radość nie jest ludzka. Że niewiele wiemy o wszechświecie i że być może nigdy nie dowiemy się więcej. Waldek jednak nie przerywa podróży. Czyżby to akceptował? Czy my akceptujemy?