Że to jest marzenie niespełnialne, nie chciało mi się wierzyć. Zresztą, nawet jeśli można by obejrzeć zdjęcia każdego fragmentu dawnego miasta i nawet gdyby przy użyciu najnowszych osiągnięć animacji stworzyć cyfrowe makiety tamtych ulic, to przecież nie byłaby to podróż w czasie, a jedynie jej namiastka. Zresztą, zdaje mi się, że moje dziecięce marzenie było bardziej maksymalistyczne: nie odwiedzić to miasto sprzed stulecia, ale zamieszkać, a przynajmniej pomieszkać w nim. I tego już żadna, najbardziej nawet zaawansowana technika nie zrobi – nie uda się jej nas przenieść wraz z naszymi trójwymiarowymi ciałami i wszystkimi zmysłami do przeszłości: nie da się nam przywrócić tamtych kolorów, zapachów, światła. Stara Bydgoszcz pozostanie dla mnie czarno-biała albo sepiowa, tak jak starożytność pozostanie dla nas śnieżnobiała.
Jasne, od czego jest wyobraźnia. To oczywisty sposób podróży w czasie. Nie zamierzam tego podważać. Takie publikacje, co wiadome, pomagają naszej słabowitej wyobraźni (słabowitej w odniesieniu do skali zadania, oczywiście). Kiedyś tak doskonale w tym pomagały trzy części Bydgoszczy na starej fotografii (to zresztą chyba pierwsze moje i – choćby z tego powodu – najważniejsze doświadczenie starej Bydgoszczy).
Bydgoszcz między wojnami też się do takiego wsparcia wyobraźni może przydać. Książka oferuje bowiem coś pomiędzy prezentacją – dość ciekawego, trzeba przyznać – materiału ilustracyjnego z faktografią. I to niezdecydowanie jest zresztą największą wadą tej książki (a nie, o czym już wcześniej pojawiające się recenzje wspominały, błędy i pomyłki w faktografii). Materiał zdjęciowy jest ciekawy, ale – choćby gdy o jego objętość idzie – musi ustępować tekstowi. Tekst natomiast bywa zbyt surowy, upchany danymi i suchymi statystykami. Nie boli mnie to, że Michałowi Pszczółkowskiemu brakuje czasem wiedzy czy staranności, ale raczej to, że bardzo brakuje mu talentu narracyjnego.
Układ książki, co gorsza, wcale autorowi nie ułatwia zadania (książka jest podzielona na bloki tematyczne: Mieszkania, Pomniki, Banki, Handel, Teatr, Kino). Zamiast historii życia w mieście (szczególnie w tych rozdziałach, gdzie byłoby to najbardziej atrakcyjne), otrzymujemy dane statystyczne i zdania obłe, napisane licealnym stylem („Biblioteka miejska była bez wątpienia instytucją, z której miasto mogło być dumne”, „Radio stało się ponadto środkiem oddziaływania społecznego” czy „Biedota z reguły mieszkała w prowizorycznych warunkach”). A w końcu podtytuł jest obiecujący: Opowieść o życiu miasta.
I to ten styl mnie akurat razi najbardziej. Żeby pomógł wyobraźni, trzeba sporego wysiłku. Na podróż w czasie może to okazać się trochę za mało.