Z pomocą może przyjść chyba technologia. Co trzeba zrobić? Najłatwiej wyrzucić dużo pieniędzy na system odtwarzania strumieniowego i sprawa załatwiona. No tak, ale chodzi o to, by aż tyle nie wydawać. Po co kupować specjalny sieciowy dysk ze zgrywarką płyt, skoro możemy to zrobić na komputerze i dodać dysk, który obsługuje DLNA? Już ten element jest dziesięć razy tańszy od dedykowanego urządzenia. Zatem zaplanujmy, co musimy mieć, bo płyty, wzmacniacz, kolumny i komputer (z wifi) mamy: potrzebujemy odtwarzacza sieciowego, zewnętrznego dysku twardego z obsługą DLNA (np. Twonky Media), sieci wi-fi w domu, przyda się smartfon lub tablet.
Najpierw trochę trudu i zgrywania płyt w bezstratnym formacie (choć na sprzęcie, który nie jest high-endowy trudno odróżnić bezstratny od mp3 320), następnie trzeba podłączyć odtwarzacz sieciowy do routera, do którego mamy już podłączony twardy dysk z obsługą DLNA, który gra rolę NAS-a tzn: dysku, na którym trzymamy wszystkie nasze dane, ale w tym przypadku chodzi nam o muzykę. Odtwarzacz sieciowy podłączamy też do systemu stereo czyli wzmacniacza i kolumn. Po odpowiednim ustawieniu odtwarzacz sieciowy (polecam hybrydę z możliwością odtwarzania CD) „zobaczy” muzykę na dysku, czyli NAS-ie i… można słuchać.
Co ciekawe niektóre firmy produkujące odtwarzacze sieciowe stworzyły też aplikacje na iOS lub Androida. Ściągamy je na smartfona i sterujemy tym wszystkim z komórki! Podobnie możemy postępować z filmami, jeśli do systemu podłączymy odpowiedni telewizor. Są tacy, którzy zgrywają też płyty winylowe, ale to już trochę mi się nie podoba, bo w końcu winyl jest po to, by go czuć pod igłą. Możemy też bawić się w ściąganie plików gęstych czyli jeszcze bardziej upakowanych niż na płytach CD, ale jeśli nie mamy wzmacniacza za 45 tys., a kolumn za 85 tys., to raczej różnic nie usłyszymy, choć niektórzy sądzą, że słyszą, ale często słyszą autosugestię.
Mogą się także pojawić pytania: jak to jest z odtwarzaniem cyfrowym jeśli chodzi o albumy, które nie mają pauz, tak często się dzieje np. na płytach koncertowych. Nie ma z tym problemu, nawet te tańsze sieciowce mają funkcję gapless, czyli będzie tak jak powinno być.
I tak zgrywam i zgrywam te moje płyty i jestem zachwycony działaniem „chałupniczego” systemu odtwarzania sieciowego. Sterowanie smartfonem jest niesamowicie szybkie (jestem gadżeciarzem, moja radość jest bardzo wielka), nie trzeba czekać na ładowanie, nie ma opóźnień, zawieszeń i wreszcie można nakarmić swojego wewnętrznego lenia – czyli nie trzeba wstawać nawet po to, by zmienić płytę CD. Dysk NAS, na którym mamy muzykę i inne dane powinniśmy co jakiś czas kopiować – wiadomo to tylko urządzenie i ma prawo się zepsuć. I tak zgrywam i zgrywam te moje płyty i stwierdzam, że najwięcej tu elektroniki, która wyewoluowała z techno, sporo death metalu, który jest moją pierwszą miłością, free jazzu, który świetnie, zwłaszcza w ekspresji, łączy się z death lub grindem. Gdzieś tam z boku znajdziemy niezależny hip-hop z genialnym „nieintelektualistą” Madlibem i jego dziesiątkami projektów. Mam oczywiście różne płyty, ale jeśli ta muzyka bardziej zbliża się do któregoś z wierzchołków mojego muzycznego kwadratu tym lepiej. A jeśli połączymy niektóre wierzchołki? To już jest wspaniale!
Widziałem coś takiego w 2010 roku na mózgowym festiwalu, zagrali wtedy: Peter Brötzmann, Mats Gustafsson i Paal Nilssen-Love. Były blasty i było saksofonowe szaleństwo. I tak zgrywam i zgrywam te swoje płyty i piszę ten tekst, który chcę zakończyć muzyczną rekomendacją. Kupuję coraz mniej płyt, gdyż, według mnie, coraz mniej dobrych albumów mogę znaleźć, ale ten bierzcie w ciemno. Artysta ukrywa się pod pseudonimem Horror Inc., a jest to Marc Leclair znany wcześniej w techno światku jako Akufen. Zmieszał techno, house, hip-hop, jazz, ambient, dub, soul i pewnie coś jeszcze. Bardzo mnie cieszy, że ten artysta się rozwija i po wielu latach tworzenia, potrafi zaproponować takie ciekawe rzeczy. Szukajcie zatem: Horror Inc. – Briefly Eternal, wydawnictwo Perlon, 2013.