Podczas tych wakacji poznaliśmy nawet nowe miejsca, które być może mocniej z działaniami artystycznymi się zwiążą – np. 12 Kamienica. Mnie do gustu przypadły chyba najbardziej imprezy, które odbywały się w ramach Duchamperii – przede wszystkim dlatego, że muzycznie ocierały się o mój dźwiękowy kosmos. Bardzo dobry był występ Roberta Piernikowskiego, to taki uszkodzony, postrzępiony hip-hop, który poprzez pozorną trudność w odbiorze wzmacnia przekaz. Robert Piernikowski z innym świetnym producentem z „tej bajki” – Etamskim pojawił się także na Letnim Praniu Mózgu – zagrali jako: Syny. Zresztą później Etamski wystąpił też solo.
Jeśli chodzi o LPM 2013 to trzeba stwierdzić, że była to dużo lepsza oferta niż w latach poprzednich. Z beztroskich imprezek organizatorzy przeszli do wydarzeń o poważniejszym ciężarze gatunkowym. Były koncerty, wystawy, pokazy audiowizualne, jeśli już dj’e – to raczej producenci zapewniający dużo bardziej złożone przeżycia niż taniec. Wśród zaproszonych gości np. Envee znany z Niewinnych Czarodziejów czy Jacek Sienkiewicz – o tym twórcy, każdy szanujący się fan muzyki elektronicznej powinien wiedzieć sporo.
Surfowo natomiast zrobiło się podczas finałowego koncertu Duchamperii. Surf-rockowego ognia dali Szreders and the Ghostriders. Takiego podejścia do brzmień sprzed 40-50 lat jeszcze chyba nie słyszałem, ale, po składzie można się było tego spodziewać. Na scenie 12 Kamienicy bujali się: Kuba Ziołek, Tomek Popowski, Sławek Szudrowicz i Mikołaj Zieliński. Nieśmiało próbowała bujać się też publiczność, ale gotowa była do zabawy jak koncert się kończył, czyli wniosek jest następujący: przed Szredersami powinien pojawić się support. Tak, finał Duchamperii był mocny.
Podobnego sformułowania można też użyć do akcji w ramach Relokacji czyli zestawienia w plenerze Dj Grzany z 74-letnią dj Viką. Choć muzycznie dużo ich dzieliło, z relacji video wynikało, że dużo osób świetnie się bawiło. Twórcy Duchamperii zaproponowali też koncerty dla tych, którzy wolą trochę podumać podczas występu. Tak było z koncertem Jachny i Buhla. Przedostatni, tym samym, przedbisowy, wręcz ambientowo-transowy kawałek mógł przenieść publiczność w inny wymiar. Na ziemię sprowadzał jednak wszystkich zgromadzonych w 12 Kamienicy bit z baru, który trochę przeszkadzał w odbiorze spokojniejszych i bardziej stonowanych występów.
Fajnie było też na Wsypie Młyńskiej podczas wydarzeń dla ludzi z podzielnością uwagi. Przypomnijmy: artyści grali, a inni artyści malowali. Ja trafiłem na koncert formacji Brda, która na żywo zabrzmiała dużo ciekawiej niż na debiutanckim wydawnictwie. W Brdzie grają przede wszystkim starzy wyjadacze, więc trudno by było inaczej. Marek Maciejewski (Variete), Marcin Karnowski (3moonboys i nie tylko), Paweł Rychert (Pchełki) i Piotr Kikta (czy gra gdzieś oprócz Brdy?).
Nie piszę w tym subiektywnym podsumowaniu o Muszli Fest, gdyż gdy „muszla grała”, ten numer już powoli opuszczał drukarnię. Brakuje mi jednak czegoś czym pokażemy nasze miasto publiczności w kraju. Jednego, mocniejszego, bardziej spektakularnego wydarzenia. Koncertu wypromowanego w ogólnopolskich mediach, który za sprawą ciekawego wykonawcy przyciągnie w wakacje większą liczbę turystów – fanów rocka czy muzyki pop. Na koniec zatem: takich wakacji i ewentualnie jakiegoś mocniejszego wydarzenia artystycznego za rok Wam bydgoskie mieszczuchy życzę!