Gdy Jakub Żulczyk wysiadł z pociągu na dworcu głównym w Bydgoszczy, wysłał do przyjaciela smsa o treści „Bydgoszcz to piekło”. Piekło poprzedził epitetem, którego w kulturalnym magazynie nie wypada cytować. Na Starym Rynku zamówił bezcenną golonkę, z ogródka obserwował festyn wojewódzki, który dział się na starówce. Pani zaprosiła dzieci na scenę i zapytała, spod jakiego są znaku zodiaku. Jedna z dziewczynek odpowiedziała, że jest panną, na co pani, rechocząc, ostrzegła: „Uważaj, by ci tak nie zostało do końca życia”. Dziewczynka się zawstydziła.
Po oficjalnym wieczorku z pisarzem, zabraliśmy go na spacer po mieście. Żulczyk zachwycił się młynem Rothera na Wyspie Młyńskiej, zabudową przy Młynówce. Dostrzegł piękno w odrapanych kamienicach Starego Miasta i w napisie „Savoy”. Wyjeżdżał zaciekawiony naszym miastem. I nawet trochę zauroczony.
Nie piekło, najwyżej lokalne piekiełko.